wejscie na kasprowy z dzieckiem
Po przyjeździe, szybkim przepakowaniu i skromnym obiedzie, wyruszyliśmy w drogę na Trzy Korony. Jak się szybko okazało, szlak na szczyt nie należy do najprostszych. Tak naprawdę już po kilku minutach zaczyna się całkiem konkretne podejście. Momentami droga jest bardzo stroma, więc wypad z wózkiem czy bardzo małym dzieckiem
Najłatwiejszy i najkrótszy szlak na Babią Górę – opis trasy z Przełęczy Krowiarki. Szczyt Sokolica 1367 m n.p.m. w Beskidach. Kępa 1521 m n.p.m. i Gówniak 1617 m n.p.m. Szczyt Babia Góra 1725 m n.p.m. – najwyższy w Beskidzie Żywieckim.
Cena wjazdu na dwóch odcinkach to 29 złote, dla dziecka 6 –11 lat to koszt 18 zł, 12-17 lat to koszt 22 zł, a dziecko do 6 lat jeździ za darmo. Dla starszych dzieci i dla osób kochających spacery polecane są dwa wejścia. My najbardziej polecamy wejście z Przełęczy Salmopolskiej. Wejście do Szczyrku szlakiem zielonym.
Dojazd z Zakopanego do miejscowości zajmuje ok. 1 godz. 30 min. Należy kierować się na drogą krajową 47, a następnie, objeżdżając Tatry Bielskie, na trasę 67. Później skręcamy na trasę 537, kontynuując podróż tą drogą aż do celu. Dalsza podróż --> do Doliny Cichej (30 min) Z Podbańskiej kierujemy się szlakiem żółtym.
Temat postu: Re: Filipiny z 10cio miesięcznym dzieckiem. #6 Wysłany: 17 Wrz 2018 17:33. Rejestracja: 21 Lip 2014. Posty: 1. lisek1910 napisał (a): Czołem Ekipa !:) Zastanawiamy się nad wyprawą świąteczną na Filipiny z maluchem. Wstępnie oglądam Palawan.
Single Cell Based Models In Biology And Medicine. Zaczynałam tak... Za oknami leje deszcz. Październik się skończył i wkroczyliśmy w jesienny na maxa listopad. Wojtek od dwóch tygodni choruje, pojawiły się szmery w płucach. Nie uda się wspólny spacer, może kijki wypalą jak nie do lasu, to chociaż osiedlowymi opłotkami. A jeszcze nie tak dawno chodziłam górskimi ścieżkami. Teraz jest już końcówka grudnia i wciąż leje. Ja wciąż piszę i piszę i końca nie widać. Sytuacja zdrowotna Wojtka delikatnie mówiąc SUCKS! Po antybiotykach przyszły sterydy, po sterydach przyszedł szpital. Przesiedzieliśmy tam 10 dni i nadal, pomimo badań wszelkich i wszelakich, nie znaleziono przyczyny jego nieustającej gorączki. Ani żadne pasożyty, ani borelioza, ani nic. OB i CRP normalne, jakby nie było żadnej infekcji. Podstawowe badania zlecone przez immunologa w normie, żadnych antygenów nie stwierdzono. W sumie należy się cieszyć. Niemniej jednak pochodzenie jego gorączki nadal nie jest wyjaśnione. Do tego wszystkiego Opel padł, stoi u mechanika z wybebeszonym silnikiem, czekając na wymianę. Passat też padł, ale po wymianie pompo-wtrysków śmiga aż miło. Kasy poszło dużo, za dużo. Trochę narobiliśmy sobie długów u rodziców Tomka, co zważywszy na czekający nas remont łazienki na dole i komunię Filipa nie nastraja optymistycznie. A wisienką na torcie jest to, że coś się popsuło w programie edytującym zdjęcia picmonkey i muszę korzystać z jakiegoś fotora, którego za nic nie czuję. Potrzebuję jakiegoś pozytywu w moim życiu. Może te górskie reminiscencje coś dadzą...A więc...kolejne podejście... O poranku, następnego dnia po nieudanej wycieczce na Kasprowy powitały mnie dwie cukrówki i spowity chmurami Giewont. Chłopcy spali, a ja z kawą w dłoni chciwie chłonęłam ciszę, poranny chłód i luksus bycia sam na sam z sobą. Czułam, że będzie to dobry dzień na Kasprowy i że dziś znajdziemy się na jego szczycie. Przed kasą TPN w Murowańcu stanęliśmy ok po czym ruszyliśmy ku Jaworzynce. Początek trasy był bardzo spokojny, w końcu szliśmy doliną. Piękną doliną, dodam. Cichą, spokojną, skąpaną w słońcu i z przecudownymi widokami na Boczań, Skupniów Upłaz czy Kopy Królowej, Małą i Dużą i inne. Okoliczności przyrody wpływały na mnie na tyle kojąco, że nawet słowno - fizyczne potyczki Wojtka i Filipa mnie nie tykały. Szłam ponad tym. Droga doliną szybko się skończyła i wkrótce zaczęliśmy się piąć pod górę. Wciąż było pięknie, na szlaku co jakiś czas pojawiali się ludzie. Uśmiech, skinienie głową, życzliwe "dzień dobry". Dzień wcześniej jak wszem i wobec wiadomo nasze plany pokrzyżował nam deszcz, dlatego tym razem byliśmy przygotowani też pod względem meteorologicznym. Przeanalizowaliśmy kilka prognoz pogody i wypadło, że mniej więcej o 11 zacznie przelotnie, choć intensywnie padać. Oznaczało to, że około tej godziny musimy być w Murowańcu. I rzeczywiście nasza analiza okazała się trafna, pierwsze krople spadły na nas w okolicach "Betlejemki", a wpadając do Murowańca zostawiliśmy ścianę deszczu za drzwiami. Trochę żałowałam tego truchtu przez Halę Gąsienicową, gdyż ominęło nas sporo pięknych widoków. Wewnątrz Murowańca panowały dzikie tłumy, ale kawałek podłogi zawsze się znajdzie. O rany jak było przyjemnie... i ta podłoga taka wygodna, i ta szarlotka najpyszniejsza, pod warunkiem, że z kawą z ekspresu i ten nie napędzany stresem gwar i hałas rozmów dokoła. Nawet gumowate frytki nie spaskudziły atmosfery. 45 minut później, kiedy deszcz ustąpił, a słońce nieśmiało wyjrzało zza chmur, ruszyliśmy dalej ku spowitemu chmurami szczytowi. Od Murowańca żółty szlak wije się pod górę, na początek łagodnie, potem im bliżej Kasprowego tym stromiej. Mimo to, idzie się naprawdę łatwo ścieżką wyściełaną kamlotami, po bokach porośniętą dywanem z kosodrzewiny. Co jakiś czas od głównego szlaku odbijają ścieżki na Czerwony Staw Gąsienicowy, Przełęcz Świnicką czy Przełęcz Liliowe. Widoki na Tatry Wysokie są przepiękne, między innymi na Kościelec, Zawrat, Świnicę - szczyty poza moim zasięgiem. Przynajmniej podczas tych wakacji. Wciąż daleko... Wczoraj niedźwiedź, dziś kozice. W końcu doszliśmy. Kasprowy był nasz i dziesiątków innych turystów, głównie chyba tych z kolejki linowej. Zdecydowaliśmy się więc na piknik na samym szczycie. Bardzo szybkim jak na nasze możliwości, ponieważ wietrzna pogoda nie pozwalała na nic więcej jak kanapkę i kubek gorącej herbaty. Zielonym szlakiem poszliśmy w dół, chyba jako jedyni. Wydaje mi się, że jednak większość turystów wybiera szlak zielony, aby wejść na Kasprowy niż z niego zejść. A mi w to graj! Naprawdę lepiej na Kasprowy wejść niż wjechać. Jakaś trąba powietrzna tędy przeszła? Kasprowy Potok (??) Ten dzień miał być ostatnim dniem "chodzenia", następny mieliśmy spędzić w termach i jazda do domu. Choć cichcem próbowałam przemycić "a może jednak pójdziemy gdzieś w góry jutro", to musiałam skapitulować, spotkawszy się z bardzo stanowczym oporem Trzech - "OBIECAŁAŚ!" W Bani też było dobrze. I tak dobrnęłam do końca tego najdłużej pisanego przeze mnie postu - 3 miesiące z hakiem. Dobrze, że wyrobiłam się przed końcem tego roku. Za oknem szaro, buro i ani grama śniegu. Temperatury na plusie. Nie pamiętam kiedy ostatnio były białe Święta.
Kasprowy Wierch wznosi się na wysokość 1987 m Za sprawą wybudowanej tu kolei linowej z Kuźnic szczyt jest łatwy do zdobycia. To najczęściej odwiedzana góra w polskich Tatrach. Słynie z przepięknych krajobrazów, a zimą także licznych nartostrad. Podziel się :) Kasprowy Wierch góruje nad Doliną Bystrej i Doliną Suchej Wody Gąsienicowej po polskiej stronie oraz Doliną Cichą po słowackiej. Jest doskonałym punktem docelowym dla osób, które chciałyby spojrzeć na świat z perspektywy niemal 2 tysięcy metrów, a także dla tych, którzy mają aspirację, by wybrać się gdzieś dalej graniami Tatr. Na szczycie znajduje położone najwyżej w Polsce Wysokogórskie Obserwatorium Meteorologiczne. A kilkadziesiąt metrów poniżej wybudowano górną stację kolei linowej z Kuźnic. W budynku, prócz poczekalni dla osób korzystających z kolejki, znajduje się restauracja, kiosk, przechowalnia nart, toaleta oraz zimowa stacja TOPR. Jak daleko jest na Kasprowy Wierch? – Zielonym szlakiem z Kuźnic na szczyt Na Kasprowy Wierch można dojść na kilka sposobów. Najpopularniejsza i zarazem najłatwiejsza trasa to zielony szlak prowadzący z Kuźnic przez Myślenickie Turnie. Droga w jedną stronę ma 6,4 km i na wejście trzeba liczyć mniej więcej 3 godziny i 13 minut, a na zejście 2 godziny 18 min (czas podany wg i jest to wyłącznie szacunek). Najpopularniejsza i zarazem najłatwiejsza trasa to zielony szlak prowadzący z Kuźnic przez Myślenickie Turnie Szlak rozpoczyna się tuż pod dolną stacją kolei linowej na Kasprowy Wierch. Droga w pewnym momencie jest dość stroma, a łączna różnica wysokości, jaką trzeba pokonać między Kuźnicami a szczytem, to niemal tysiąc metrów, dokładnie 996 metrów. Trasa początkowo wiedzie Doliną Bystrej i Doliną Kasprową. Nie ma bardzo stromych podejść, a droga jest szeroka i przyjemna nawet dla niezaprawionych w górskich wędrówkach turystów. Trudniej i ciekawiej zaczyna być w okolicy Myślenickich Turni, na których znajduje się też pośrednia stacja kolejki linowej. W budynku są ławki dla turystów oraz można stamtąd podziwiać przepiękne widoki na okoliczne góry. Od tego momentu szlak staje się węższy i bardziej stromy. W dole zaczynają się ukazywać piękne widoki na Dolinę Kondratową i górujący nad nią Giewont, a w oddali – przy dobrej pogodzie – można zobaczyć nawet Babią Górę w Beskidzie Żywieckim. Jak wjechać na Kasprowy Wierch koleją linową? Na Kasprowy Wierch można wjechać koleją linową z Kuźnic. Kolej startuje z wysokości 1027 m docierając niemal na szczyt (około 28 m poniżej, czyli na wysokość 1959 m Wagoniki pokonują odległość 4261 metrów w zaledwie 15 minut. Podróż podzielona jest na dwa odcinki. Turyści muszą przesiąść się na Myślenickich Turniach do drugiego wagonika. Ma to związek z koniecznością lekkiej zmiany kierunku, bo kolejka linowa może jechać tylko w linii prostej. Po drodze z okien wagoników roztaczają się przepiękne widoki na hale, lasy, górskie szczyty i ostre granie, a wydobywający się z głośników głos przewodnika opowiada tatrzańskie historie i ciekawostki. Zobacz! Więcej informacji na temat Kolei linowej na Kasprowy Wierch Co zobaczyć na szczycie Kasprowego Wierchu? Jeśli zamierzasz wjechać na Kasprowy Wierch i zjechać z niego koleją linową, pamiętaj, że masz na szczycie jedynie 1 godzinę i 40 minut. To wystarczający czas na to, by zdobyć szczyt, a także przespacerować się kawałek po grani w stronę Beskidu (2012 m Co zatem można zrobić na szczycie w tak krótkim czasie? Wejść na szczyt Kasprowego Wierchu, skąd roztaczają się przepiękne panoramy Tatr. Spacer z górnej stacji kolejki w obie strony zajmie około 20 minut. Zobaczyć najwyżej położony budynek w Polsce – Wysokogórskie Obserwatorium Meteorologiczne. Pójść na spacer po grani w kierunku Suchej Przełęczy i dalej, docierając na Beskid (2012 m Przy dobrej pogodzie taki spacer w obie strony zajmuje około 30 minut (1,4 km w dwie strony). Wypić herbatę z przepięknym widokiem i zjeść obiad w najwyżej położonej w Polsce restauracji Poziom 1959 (1959 m Zejść pieszo do Kuźnic. Trasa w dół z Kasprowego Wierchu zajmuje około 2 godzin i 21 minut Na Kasprowy Wierch koleją linową – informacje praktyczne Dolna stacja kolei linowej znajduje się w Kuźnicach 14. Nie ma możliwości dojechania tu samochodem prywatnym. Najbliższe parkingi znajdują się w okolicy ronda Jana Pawła II (Parking 2, ul. Mieczysława Karłowicza, lub obok ul. Bronka Czecha). Do Kuźnic można dojść pieszo z centrum Zakopanego (od parkingu 1,4 km) lub skorzystać z jeżdżących po tej trasie busów lub taksówek. Kolej Linowa na Kasprowy Wierch czynna jest cały rok z okresowym wyłączeniem kolejki na przegląd techniczny (najczęściej w listopadzie). Wagoniki kursują co 10 minut, w przypadku gorszych warunków atmosferycznych i niskiego ruchu turystycznego – co 30 minut. Pierwszy wjazd odbywa się o a ostatni wjazd o w sezonie zimowym, a w lipcu i sierpniu nawet o Bilet najlepiej kupić przez Internet, szczególnie jeśli podróżujemy w weekendy lub w sezonie. Pozwoli to zaoszczędzić czas, unikając stania w kolejce. Bilety dostępne są też w biletomatach PKL na terenie Zakopanego oraz w Biurach Obsługi Klientów w Kuźnicach i pod Gubałówką: Ze względu na wymogi sanitarne bilety na kolej są imienne. W przypadku zakupu kilku biletów dane pobierane są od jednego pasażera. Przed wejściem do wagonika obsługa sprawdza tożsamość, dlatego trzeba mieć ze sobą dowód osobisty, paszport, legitymację szkolną lub aplikację mDokumenty. Koszt biletu na przejazd kolejką linową na Kasprowy Wierch w dwie strony wynosi 65 zł (ulgowy) i 79 zł (normalny). Z kolei przejazd tylko w górę 55 zł (ulgowy), 69 zł (normalny). W cenie biletu znajduje się także wejście do Tatrzańskiego Parku Narodowego. Bilet na sam zjazd można kupić wyłącznie w kasie górnej stacji kolejki. W Kuźnicach w dolnej stacji kolejki linowej trzeba być 15 minut przed godziną odjazdu wskazaną na bilecie. Koleją linową można podróżować z wózkiem dziecięcym. Jednak wędrówka po szlaku na szczycie jest utrudniona z uwagi na kamieniste i nierówne podłoże. Za przewóz wózka nie pobierane są dodatkowe opłaty. W przypadku silnego wiatru kolejka nie kursuje, a turyści otrzymują zwrot 100% ceny biletu. Na Kasprowy Wierch pieszo – informacje praktyczne Zielony szlak na Kasprowy Wierch startuje z Kuźnic, tuż obok dolnej stacji kolei linowej na Kasprowy Wierch. Na wejście i zejście zielonym szlakiem z Kuźnic na Kasprowy Wierch trzeba przeznaczyć około 5 godzin i 31 minut (12,8 km). Wędrując z dziećmi warto zarezerwować więcej czasu. Samo zejście to około 2 godzin i 15 minut (czas według Pamiętaj! Jeśli planujesz zjechać koleją linową, kup bilet wcześniej i dobrze zaplanuj czas wędrówki. Kasprowy Wierch znajduje się na wysokości niemal 2 tysięcy m warunki pogodowe tam panujące mogą diametralnie różnić się od tych na dole. Dlatego zadbaj o odpowiednią odzież i przygotowanie. Kasprowy Wierch leży na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego. Wstęp do parku jest płatny: 3 zł (ulgowy), 6 zł (normalny). W sprzedaży są także bilety 7-dniowe: 15 zł (ulgowy), 30 zł (normalny). Wpis dla Państwa przygotowali Magda i Jacek Zbieraj, podróżujący blogerzy:
Zaczynam przedostatniego posta z tegorocznych Tatr. Wybiła 22, chłopcy śpią. Tomek przeziębiony, śpi od 19 w zielonej sypialni na piętrze. Popijam Pilsweisera góralskiego (nasze pienińskie odkrycie), muzyka płynie, ale na tyle cicho by nie zagłuszać cykania świerszczy...już tak jesiennie...wspomnień nadszedł czas... W sierpniu 2011, roku, który przyniósł nam tyle dobrego, pojechaliśmy do rodziny w okolice Oświęcimia na pięćdziesięciolecie ślubu cioci Krysi i wujka Mietka. Ciężko uwierzyć, że wujek nie żyje od prawie dwóch lat, a ciocię gnębi Alzheimer. Przed laty to były filary rodziny. On, młody chopak ze Śląska zamarzył, że zostanie marynarzem. Przyjechał do Trójmiasta i marzenie spełnił pływając po morzach i oceanach. I tylko potem coś jakoś poszło nie do końca jak powinno...ale to inna historia. Posiedzieliśmy sobie tam kilka dni, robiąc mniejsze lub większe wypady. Jeden z nich zawiódł nas gdzieś w któreś Beskidy. Wjazd kolejką kanapową na jakiś szczyt i piękny widok na Babią Górą z jednej strony i Tatry z drugiej. "Kiedyś synku tam cię zabiorę..." I zabrałam tego samego dnia, gdyż Tomek widząc moją tęsknotę w oczach porwał nas do samiućkiego Zakopanego. Kupiliśmy Filipowi cieplejszą bluzę i skarpetki do sandałków, zjedliśmy coś na Krupówkach i choć była to już jakaś 18ta, stanęliśmy do kasy i jazda kolejką na Kasprowy. Na szczycie znowu poczułam to, czego od dawna nie dane mi było czuć. Ten oddech pełną piersią, to niebo na wyciągnięcie ręki, tę moc i przestrzeń...To poczucie wolności, która rozsadza serce z radości. Nie potrafię tego opisać, ale potrafię to czuć...dżizas jak to patetycznie brzmi... 6 lat później, nie było już spontanu ani (dzięki bogu!) kolejki, była zaś inspiracja po przeczytaniu świetnie napisanego postu Poskromić bestię, czyli na Kasprowy z tego bloga Ruda z wyboru. Bardzo Ci Gosiu dziękuję. Wybraliśmy wariant z Murowańca przez Boczań . Jednakże ani prognoza pogody, ani widok z naszego okna na Giewont, nie wróżyły tego dnia dobrze, ale jako że pogoda zmienną jest, uznaliśmy, że idziemy. Deszczowy armagedon zaczął się szybko, bo idąc po wybrukowanej kocimi łbami drodze byliśmy już mocno zlani. I co z tego, że mieliśmy nasze wodoodporne ciuszki, doopa nie wodoodporne, doopa regatta. Na Upłazie Skupniów dołączyła burza z piorunami. Bynajmniej nie żadne dalekie pomruki, ale solidne walenie. Zrobiło się nam mało wesoło, a kiedy tuż przed Przełęczą pod Kopami mijająca nas para rzuciła hasło Niedźwiadek! poczuliśmy, że coś nie styka. Sam niedźwiadek nie wydawał się straszny. Wydawało mi się jednak, że skoro jest niedźwiadek, to pewnie gdzieś czai się niedźwiedzica. Ratuj się kto może! Nasza czwórka w samym środku ulewy, burzy i na dodatek jeszcze niedźwiedzie! Kasprowy stał tyle tysięcy lat, postoi jeszcze z jeden dzień, nie ma się co pchać. Zarządziliśmy odwrót, z drugiej jednak strony ten niedźwiedź, na wolności, nie za kratami, buszujący wśród kosodrzewiny. Nie możemy go nie zobaczyć! Kiedy się do niego zbliżyliśmy, okazało się że był to kawał solidnego niedźwiedzia (odpadł więc problem matki). Pomykał sobie wśród kosodrzewiny. Jagody zajadał? I co najważniejsze nie wykazywał najmniejszego zainteresowania stojącą na ścieżce grupą gapiów. Napatrzywszy się na misia, ruszyliśmy w drogę powrotną z postanowieniem, że wracamy na Kasprowy następnego dnia. Kiedy już zeszliśmy do Kuźnic, słońce zawładnęło niebem na resztę dnia. A więc nie zawsze Pan Bóg daje, temu kto rano wstaje. Nic to, Kasprowy nie zając nie ucieknie, a bezpieczeństwo i zdrowie najważniejsze. Po powrocie na kwaterę, zamieniliśmy nasz pokój w suszarnię. Uderzyliśmy z Tomkiem w kilkugodzinne kimono, co chłopcy skrzętnie wykorzystali do gry i oglądania filmów na komputerze. Późnym popołudniem ruszyliśmy na Krupówki...też było miło.
Zastanawiacie się, czy warto iść z dziećmi w góry? Od czego zacząć? Które szlaki tatrzańskie będą dla nich odpowiednie? Nasze dzieci – 7-letnia Kalina i 10-letni Maciek zaczęli swoją przygodę z Tatrami od wejścia na Nosal i Wielki Kopieniec. Tego samego dnia! Pamiętacie pierwszy szczyt, który w życiu zdobyliście? Ja pamiętam. Było lato, druga połowa lat 80-tych, skończylam właśnie pierwszą klasę podstawówki i wyjechałam na pierwsze w życiu kolonie. Oprócz spacerów po okolicy i spływu Dunajcem, kadra zafundowała nam jedną bardziej ambitną wycieczkę: weszliśmy na Sokolicę. Do dziś pamiętam zmęczenie pomieszane z satysfakcją towarzyszące odpoczynkowi na górze. Pamiętam też, że następnego dnia wysłałam do rodziców kartkę, w której napisałam, że zdobyłam szczyt – nazwałam go szczytem moich możliwości. Potem w góry zaczęłam jeździć regularnie, po kilka razy w roku jeździłam w Bieszczady, Beskidy i Góry Świętokrzyskie, ale o ile dobrze pamiętam, wtedy na koloniach, wspinając się na tę moją pierwszą górę, zastanawiałam się za jakie grzechy, i obiecywałam sobie, że nigdy więcej, żadnych gór! Po co ludzie sobie to robią? Mniej więcej to samo usłyszałam ponad 30 lat później, towarzysząc Maćkowi i Kalinie w zdobywaniu ich pierwszego szczytu: Nosala. Widoki ze szlaku na Nosal Jadąc do Zakopanego wiedzieliśmy, że chcemy połazić po górach. Nie znamy zbyt dobrze Tatr, więc nie do końca byliśmy pewni, które szlaki będą nadawały się do wędrówki z dziećmi. Wiedzieliśmy za to, że doliny nam nie wystarczą, że chcemy pokazać dzieciakom świat widziany z góry. Przejrzeliśmy przewodniki, popatrzyliśmy na mapę, zerknęliśmy na blogi znajomych (specjalne podziękowania należą się tu specjalistom od Tatr – Kasi i Markowi z bloga Kasai), i zdecydowaliśmy, że na pierwszy ogień pójdzie Nosal. Nosal – pechowa góra Kiedyś Nosal był górą obleganą nie tylko latem, ale i zimą. Narciarska trasa powstała tutaj już w latach 50-tych i przez ponad pół wieku była najtrudniejszą trasą w Polsce – jedyną na której rozegrano Puchar Świata w narciarstwie alpejskim mężczyzn (w 1974 roku, więc nawet najstarsi górale mogą mieć problem, żeby to sobie przypomnieć). Paweł, jako jedyne dwie z ośmiu stóp miał nawet szansę zjechać z Nosala, tak mniej więcej pod koniec zeszłego wieku (jest jeszcze paru górali, którzy to mogą pamiętać). On w sumie wolałby o tym zapomnieć. Było to trzeciego czy czwartego dnia nauki jazdy na nartach. Nosal był cały oblodzony i tylko co kawałek wytworzyły się półki śnieżne, na których dawało się zahamować. Paweł umiał już co prawda po tych kilku dniach zakręcać, ale tylko w jedną stronę. Skończyło się zjazdem bardziej na tyłku niż na nartach, co w sumie, z perspektywy czasu, wydaje się dość zabawne. W dodatku przez oblodzenie i duże nachylenie stoku poszło całkiem szybko i sprawnie. Pawłowi jednak wtedy nie było do śmiechu i pod nosem przeklął tę górę. Jak się okazało skutecznie. Skomplikowana sytuacja prawna stoku (dół jest prywatny, góra leży już w Tatrzańskim Parku Narodowym a wyciąg jest w rękach Centralnego Ośrodka Sportu) spowodowała, że kompleks nie był remontowany i stopniowo popadał w ruinę. W końcu zamknięto go dla narciarzy w 2012 roku. Od tego czasu można jeździć tylko po oślich łączkach u podnóża stoku. Jako hamulcowego zmian wskazywano głównie na parkowych strażników. Mieli oni sprzeciwiać się koniecznym inwestycjom, co wiązałoby się choćby z wycinką drzew czy montażem urządzeń do naśnieżania. Ci twierdzili, że nie są przeciwko narciarzom, tylko chcą „dobrze ocenić tę kwestię”. Pod koniec 2018 roku w końcu dano zielone światło na zmiany i o ile wszyscy zainteresowani się dogadają (a życie pokazuje, że na Podhalu to jeszcze trudniejsze niż w innych częściach Polski), to niedługo narciarze wrócą na szczyt Nosala. A tak pozostaje nam letnia wędrówka po szlaku. Szlak na szczyt Nosala, co było dla nas trochę zaskoczeniem, przechodzi tuż obok nieczynnego wyciągu krzesełkowego. Dziesiątki tysięcy turystów przechodzą ledwie 30 metrów od urządzeń, które już od prawie 10 lat niszczeją na szczycie góry. Trudno je jednak dostrzec za linią drzew, a do schodzenia ze szlaków w Tatrzańskim Parku Narodowym nie zachęcamy. Nosal – gdzie zajrzeć przed wejściem na szlak? Nosal tym bardziej musiał się znaleźć na naszej liście szczytów do zdobycia, iż nasze mieszkanko od Golden Vacation Club było reklamowane jako apartament z widokiem na Nosal, a skoro górę mieliśmy za oknem, to nie mogliśmy przecież jej odpuścić. Poza tym Nosal to naprawdę łatwy szczyt, który oferuje piękne widoki Tatr. Dodatkowo początek szlaku jest w odległości spaceru od większości popularnych dzielnic Zakopanego. Odpada więc stanie w korkach, czy wydawanie pieniędzy na busy albo parking. Z naszego mieszkanka na Pardałówce wyszliśmy koło godz. 10. Pogoda była piękna, więc na piechotę doszliśmy do początku szlaku na końcu Bulwarów Słowackiego niedaleko Murowanicy. Te 2 kilometry przez miasto były dobrą rozgrzewką przed tym, co miało nas czekać. Dodatkowo rozpaliło w nas potrzebę ucieczki w góry. Zakopane w sezonie o tej porze staje bowiem w korkach. Zewsząd ciągną sznury samochodów, a na chodnikach na drodze do Kuźnic ustawiają się naganiacze ściągający kierowców na parkingi, zarzucający przy okazji piechurów ofertą nie do odrzucenia – podwózki busikiem pod kolejkę na Kasprowy Wierch (całe 1,5 km). Ten piękny krajobraz kulturowy tak nas zmotywował, że darowaliśmy sobie wizytę przy Tamie pod Nosalem powstrzymującej wody potoku Bystra oraz spacer po zespole dworsko-parkowym im. hrabiego Władysława Zamojskiego, w którym znajduje się główna siedziba Tatrzańskiego Parku Narodowego. Rozważaliśmy jeszcze powrót w tę okolicę w inny dzień, ale niestety nie zdążyliśmy. A szkoda, bo w Kuźnicach za darmo można nie tylko pospacerować po parku, ale też zobaczyć dwie wystawy. Jedna to kolekcja wypchanych zwierząt Antoniego Kocyana, druga poświęcona jest rodzinie Zamoyskich i historii ich związków z Zakopanem. Wstęp na obie jest bezpłatny. Nieco dalej w Kuźnicach jest też bacówka Andrzeja Staszla „Furtka”. Podobno wyrabia on jedne z najlepszych oscypków w Zakopanem i okolicach. Cóż – nas wzywały góry, zajrzymy kolejnym razem. Nosal – rodzinny szczyt na pierwsze wspinanie Tuż za wejściem na szlak i budką Tatrzańskiego Parku Narodowego (jednorazowy bilet do Parku: 5/2,5 zł (normalny/ulgowy), zaczęło się strome podejście. Wspinając się po kamieniach i korzeniach raz po raz słyszeliśmy od dzieci: „Mama, poczekaj!”, „Nie mam siły”, „Nie idę dalej, wracamy!”, „Nie dam rady, daleko jeszcze?” a także kilka zdań na temat sensowności górskich wędrówek. Zwłaszcza Kaliny nie były w stanie przekonać piękne widoki, towarzyszące nam prawie przez całą drogę, ani to, że wśród otaczających nas tłumów, było sporo dzieciaków młodszych od niej, nawet – na oko – 4-letnich. Szczęśliwie w całym tym narzekaniu więcej było chęci narobienia hałasu niż faktycznego braku sił. Już po mniej więcej 45 minutach – według strzałki na dole droga na szczyt zajmuje 50 minut – byliśmy u celu, na wysokości 1206 m Nie było łatwo zdobyć wygodne miejsce z widokiem. Nosal mimo stromego podejścia, jest stosunkowo łatwy do zdobycia, stąd jego popularność także wśród rodzin z dziećmi, a co za tym idzie, tłumy na szlaku i na samej górze. Szlak ma kilometr długości, a różnica wysokości to 250 metrów. Do płaskich więc nie należy, ale w sumie to bardzo optymalna dawka wysiłku dla ambitnych mniejszych lub już trochę zmęczonych życiem i wychowaniem potomstwa większych piechurów. I tak, gdy w końcu udało nam się usiąść, napić zimnej wody i rozejrzeć wokół, w oczach Maćka i Kaliny dostrzegliśmy błysk – połączenie zmęczenia z dumą i z zachwytem tym, co widzą. Wiedzieliśmy już, że wracać będziemy dłuższą drogą, i że nasza pierwsza rodzinna wycieczka w góry na pewno nie będzie ostatnią. Entuzjazm 1206! Nosal – gdzie ruszyć po zdobyciu szczytu? Nasz wstępny plan zakładał powrót przez Jaszczurówkę, lub, jeśli nie dopisałaby pogoda (albo humory), do Kuźnic. Jednak po dość stromym zejściu na Nosalową Przełęcz, widząc dzieci w znakomitych humorach i prawie bezchmurne niebo zdecydowaliśmy, że idziemy jak najdalej, póki starczy nam sił i zapału. Pozostaliśmy więc na zielonym szlaku, z którego na Nosalowej Przełęczy skręciliśmy na żółty szlak w stronę Polany Olczyskiej, gdzie ze szczytu Nosala dotarliśmy po mniej więcej 30 minutach przyjemnego spaceru. No dobrze, tuż szczytem jest fragment, który wywołał u jednej Pani okrzyk: „o Jezus Maria, za żadne skarby tam nie wejdę”, ale chwilę później przeszła tamtędy czeska rodzina z dziećmi z lekkim porażeniem mózgowym, więc naprawdę da się przy odrobinie wysiłku. Polana Olczyska stanowiła niegdyś centrum Hali Olczysko, która w XVIII wieku należała do górali z Białego Dunajca. Stało na niej wtedy około 20 budynków, z których do obecnych czasów zachowały się trzy. Tak przynajmniej wyczytaliśmy w internecie, sami minęliśmy jedną chałupę i nie mamy pojęcia, gdzie się schowały pozostałe dwie. Dziś wydaje się, że budynki musiały stać naprawdę blisko siebie, ale to tylko wrażenie. Polana od tamtych czasów zdążyła mocno zarosnąć i, co za tym idzie, jest teraz znacznie mniejsza. Na Polanie znów mamy do podjęcia decyzję: powrót – jak zakładaliśmy początkowo – zielonym szlakiem do Jaszczurówki, albo – i na taką opcję się zdecydowaliśmy – podejście na Wielki Kopieniec (1328 m Wydawało się, że to bardzo łatwa rzecz po zdobyciu Nosala – podobna różnica wysokości (280 m, bo Polana jest na wysokości 1048 m ale drugi szczyt tego samego dnia był dla nas dalej i wyżej niż się spodziewaliśmy. Za to, ku naszemu zaskoczeniu, dzieciaki zniosły tę część trasy zdecydowanie dzielniej niż wejście na Nosal. Sam Wielki Kopieniec można ominąć idąc wprost na Polanę Kopieniec, my jednak uznaliśmy, że skoro już tu jesteśmy, to szkoda by było nie zdobyć drugiego tego dnia szczytu. Od Polany Olczyskiej to jakieś 40-50 minut dość intensywnego podejścia i dodatkowe 10 minut wspinaczki na sam szczyt – to ta część, którą można pominąć, ale zdecydowanie polecamy zacisnąć zęby, otrzeć pot z czoła i wdrapać się na Wielki Kopieniec. Widoki są fenomenalne a ludzi zdecydowanie mniej niż na Nosalu. Dalej było już z górki, i to dosłownie. Przez Polanę Kopieniec zielonym szlakiem zeszliśmy do Toporowej Cyrhli, gdzie na swojej pętli czekał na nas autobus linii „11”. Odjechał ledwie kilka minut później, prawie zgodnie z rozkładem. Przez chwilę nawet pomyśleliśmy, że kupno tygodniowego biletu rodzinnego i oparcie swoim podróży po Zakopanem na publicznym transporcie nie było takim złym pomysłem. Ale kilka kolejnych dni miało nam pokazać, że tu się jednak myliliśmy. Zanim jeszcze zeszliśmy do Cyrhli, po drodze kupiliśmy Maćkowi i Kalinie w budce TPN książeczki GOT czyli Górskiej Odznaki Turystycznej. Na początku udawali, że zupełnie im nie zależy na punktach, i wcale nie zamierzają wracać w góry, jednak już pod koniec wyjazdu domagali się zdobycia ostatnich punktów dzielących ich od pierwszej odznaki, a żal, że nie wróciliśmy do wejścia na szlak na Nosal po pieczątkę pozostał w nich do dzisiaj. Więcej o tym czym jest GOT i jak zdobywać odznaki przeczytacie w naszym poprzednim wpisie. Jeśli ominęliście bacówkę w Kuźnicach, to możecie nadrobić oscypkowe braki tuż przed zejściem ze szlaku w Cyrhli. Jest tam bacówka, ale mimo że mijaliśmy ją w czasie tego wyjazdu dwukrotnie (drugi raz wracając z Rusinowej Polany), to jakoś ani razu się w niej nie zatrzymaliśmy. Gdybyście tam zajrzeli, to podzielcie się w komentarzach wrażeniami! Trasa: Murowanica – Toporowa Cyrhla | Za gościnę w Zakopanem dziękujemy Golden Vacation Club należącym do Holiday Travel Center – firmy z ponad 20-letnim doświadczeniem w oferowaniu produktów wakacyjnych najwyższej jakości.
Zimowe zdobywanie Kasprowego Wierchu zaczynamy od Brzezin (1007 m Trasa jaką opisuję jest ta sama w obie strony. Znajdziecie tu informacje na temat parkingu, czasu przejścia trasy oraz poziomu jej trudności. Opisałam także aspekty techniczne i bezpieczeństwo. Jeżeli interesuje cię zdobywanie szczytów w Tatrach w zimowych warunkach, a nie masz w tym doświadczenia to trasa z Brzezin na Kasprowy Wierch przez Murowaniec jest dobrym pomysłem na bezpieczny start. Brzeziny: parking – gdzie zostawić samochód? Brzeziny – Sucha Woda (1163 m – Psia Trawka (1188 m – Schronisko Murowaniec (1500 m – Kasprowy Wierch (1987 m Warunki zimowe na trasie – bezpieczeństwo Jak się przygotować do przejścia tej trasy? Brzeziny: parking – gdzie zostawić samochód? Warto tu przyjechać wcześnie rano, szczególnie gdy są dni wolne i na trasę może wybierać się dużo nie tylko wędrowców, ale także narciarzy. My podjechaliśmy na parking o rano i był już praktycznie cały zajęty. Samochód można zostawić na płatnym parkingu przy wejściu do TPN (Brzeziny lub kilometr wcześniej przed zakrętem – my tak musieliśmy zrobić bo płatny parking był już cały zajęty. W celu dojścia do wejścia do TPN poszliśmy skrótem (nie ma konieczności iść do wejścia drogą asfaltową). Skrót jest wydeptany, więc bez problemu go znajdziecie. Brzeziny – Sucha Woda (1163 m – Psia Trawka (1188 m – Schronisko PTTK Murowaniec (1500 m – Kasprowy Wierch (1987 m Z racji tego, że jest to zimowe przejście a ja dopiero się uczę Tatr zimą to decyzja padła na ten szlak, gdzie powrót robimy w to samo miejsce co oznacza, że wchodzimy i schodzimy tą samą trasą. Zaczynamy w Brzezinach, szlakiem czarnym o godzinie rano. Podczas przejścia mijamy Suchą Wodę i Psią Trawkę (na tym odcinku szlak czarny łączy się z czerwonym). Następnie do schroniska Murowaniec idziemy dalej czarnym szlakiem. Ten odcinek trasy nie jest za bardzo wymagający, jeżeli nie ma się kondycji to po prostu przejdzie się go nieco dłużej. Zgodnie ze znakami od Brzezin do schroniska Murowaniec czas przejścia powinien wynieść ok. 2 h. Tę część trasy przeszłam bez użycia raczków. Ten odcinek nie jest ani trudny technicznie, ani nikomu nie powinien sprawić problemu. Idziemy cały czas lekko pod górę. Nachylenie nie jest za duże. Choć pozornie trasa może się nawet wydawać nieco płaska to w łydkach poczujecie, że jednak cały czas idziecie w górę. Ta część szlaku wiedzie przez las, co jakiś czas zza drzew wyłaniają się piękne widoki na tatrzańskie szczyty. Droga do Murowańca Czarny szlak z Brzezin W schronisku Murowaniec robimy krótką przerwę. Następnie zmieniamy kolor szlaku na żółty, który zaprowadzi was prosto na Kasprowy Wierch. Według znaków czas przejścia powinien wam zająć 1 h 20 min, według mapy turystycznej czas przejścia tej części szlaku to 1 h 45 min. Mi ten odcinek zajął 2 h 20 min z tego względu, że szłam powoli i co jakiś czas zatrzymywałam się złapać oddech. Chwilę za Murowańcem założyłam raczki bo podejście było już bardziej strome. Ten odcinek ma większe nachylenie niż poprzedni, ale nadal nie jest trudny technicznie. Są tu dwa podejścia „bardziej strome” jednakże nie powinny nikomu sprawić technicznych problemów. W drodze na Kasprowy Wierch Widoki z żółtego szlaku Ostatnie podejście na szczyt do tabliczki jest strome i tu należy uważać. Ja weszłam i zeszłam w raczkach – wystarczyły. Warto pamiętać, że na samym szczycie temperatura będzie o wiele niższa i może mocno wiać. Oto link do mapy z proponowaną całą trasą i czasem przejścia, który latem powinien wynieść około 6 h 30 min, zaś zimą spokojnie ten czas może się wydłużyć. Dystans do przejścia to 18,5 km. Zejście z Kasprowego – idziemy tą samą trasą, którą przyszliśmy. Na pewno schodzi się szybciej niż wchodzi. Zejście na żadnym etapie nie powinno sprawić nikomu trudności. Raczki warto nadal mieć na nogach. Pomocne będą także na całej trasie w górę i w dół kije trekkingowe. Kasprowy Wierch Warunki zimowe na trasie – bezpieczeństwo Opisana trasa jest w pełni bezpieczna dla zimowego wejścia przy dobrych warunkach pogodowych. Teren w jakim się poruszamy nie jest zagrożony lawinowo. Jeżeli nie masz doświadczenia zimą w Tatrach i masz obawy czy dasz radę, to na tej trasie nie powinno być żadnych problemów. Nie ma tu stromych przepaści, przejść granią czy też poruszania się w miejscach niebezpiecznych. Koniecznym jednak jest posiadanie na trasie raczków lub raków dla własnego bezpieczeństwa, a także trzeba się odpowiednio ubrać – najlepiej warstwami, by móc się potem rozebrać lub ponownie ubrać w zależności od tempa marszu i pogody. Na trasie mamy do dyspozycji dwa schroniska (Murowaniec, Kasprowy Wierch) gdzie można zjeść ciepły posiłek. Oba schroniska były czynne (w dobie pandemii, dane z marca 2021). Korzystałam ze schroniska Murowaniec – można tu zabrać na wynos jedzenie i skorzystać z WC (bramki płatne kartą lub gotówką). Te informacje w czasie pandemii są istotne, stąd o tym piszę. Widok z Kasprowego Wierchu Jak się przygotować do przejścia tej trasy? W warunkach zimowych koniecznym jest posiadanie raczków lub raków. Warto mieć ze sobą kije trekkingowe i lekki plecak. Oprócz stosownego ubioru „na cebulkę” warto mieć jeszcze w plecaku koc ratunkowy, czyli folię NRC. Przypominam, że w razie konieczności użycia część srebrna do ciała ogrzewa, złota wychładza. Podczas zimowych wędrówek w Tatrach warto mieć w plecaku termos z ciepłą kawą lub herbatą i zapas wody. Podczas marszu nie zawsze będzie nam smakowała bułka na szybkim przystanku, gdyż w niskiej temperaturze nie mamy ochoty „piknikować”. Stąd warto mieć ze sobą jakieś szybkie przekąski – batony, musy (te do wciągania), serki z dziubkiem. Jeżeli nie masz kondycji to po prostu szybciej się zmęczysz, ale technicznie trasa nie jest trudna więc nikomu nie powinna sprawić większych trudności. Podczas marszu możesz spotkać ludzi na nartach biegowych czy skiturach – bądźcie ostrożni. Wejście na Kasprowy Wierch (1987 m zimą był dla mnie świetnym doświadczeniem, wszystkim serdecznie polecam przejście trasy z Brzezin aż na szczyt! Do zobaczenia na szlaku!
wejscie na kasprowy z dzieckiem